W tym tygodniu otrzymałam pierwsze dary losu. Muszę przyznać, że to bardzo miłe uczucie. Zwłaszcza, że przesyłka była naprawdę starannie zapakowana. Ale o niej za chwilę! Najpierw sprecyzujmy, czym właściwie są dary losu.
Jak pewnie wiecie, blogerzy coraz częściej współpracują z różnymi firmami. Właściwie cały czas i tak opisujemy jakieś produkty, w dodatku zajmuje nam to mnóstwo czasu, więc dobrze jest połączyć przyjemne z pożytecznym. Oczywiście trzeba znaleźć rozsądną granicę, by blog nie prezentował się jak tablica ogłoszeń. Myślę, że każdy się tego uczy, próbując, eksperymentując, by odnaleźć swoją granicę dobrego smaku. Współpraca to często korzyść nie tylko (bądź nie tyle) dla blogera, co dla czytelników. Konkursy na blogach to miłe urozmaicenie. Natomiast tu też trzeba znaleźć jakiś rozsądny umiar. To strasznie skomplikowana sprawa z tymi firmami :)
Ale miało być o darach losu. To bardzo specyficzna forma kooperacji. Wiąże się z pewnym ryzykiem. Firma, najczęściej agencja reklamowa w imieniu swojego zleceniodawcy, wysyła blogerom paczuszki. Prezenty. Bez żadnych zobowiązań. Po prostu, ot tak! Jeśli bloger wspomni o upominku na blogu, super; jeśli nie wspomni, nikt nie może mieć do niego o to pretensji. Przesyłka nie jest elementem współpracy, tylko zwykłym prezentem.
Wydawałoby się, że to super sprawa. Mi w tej chwili też się tak wydaje. Dostałam naprawdę fajną paczuszkę, więc teraz ciężko mi sobie wyobrazić, że prezenty nie zawsze muszą być tak korzystnie skompletowane. Ale podobno często są to nieprzydatne gadżety, podobne do tych, z którymi wszyscy się spotykamy na przeróżnych festiwalach i konferencjach. Dlatego spokojnie, niech nas zazdrość nie zżera :)
Blogerzy, jak jesteście ciekawi, jakie przygody z darami losu się zdarzają, wybierzcie się na OchMyBlog (lub spotkanie Blogów Wnętrzarskich). To dobra okazja, by powymieniać się m.in. takimi doświadczeniami.
Wydawałoby się, że to super sprawa. Mi w tej chwili też się tak wydaje. Dostałam naprawdę fajną paczuszkę, więc teraz ciężko mi sobie wyobrazić, że prezenty nie zawsze muszą być tak korzystnie skompletowane. Ale podobno często są to nieprzydatne gadżety, podobne do tych, z którymi wszyscy się spotykamy na przeróżnych festiwalach i konferencjach. Dlatego spokojnie, niech nas zazdrość nie zżera :)
Blogerzy, jak jesteście ciekawi, jakie przygody z darami losu się zdarzają, wybierzcie się na OchMyBlog (lub spotkanie Blogów Wnętrzarskich). To dobra okazja, by powymieniać się m.in. takimi doświadczeniami.
To teraz podzielę się z Wami wrażeniami dotyczącymi mojego daru losu. Po pierwsze, zupełnie się nie spodziewałam tej przesyłki. O adres zostałam poproszona już bardzo dawno i sądziłam, że sprawa się przedawniła. Na szczęście nie! Oto pięknie zapakowane gadżety od Pachnącej Szafy:
Sprawy o zapachu magnolii z figą, perfumy do pomieszczeń i samochodu, świeca "Herbaciana zieleń", a do tego szampan i czekolada. Moc atrakcji! Ale muszę Wam przyznać, że najbardziej ujął mnie list. Może wszyscy dostają taki sam, tylko z innym imieniem na początku, ale i tak mi się podoba. Kilka słów, a od razu charakter całości staje się bardziej osobisty.
Jakby szczęścia było mało, następnego dnia przyszła przesyłka od marki Roca. Ostatnio organizowaliśmy wspólnie konkurs, więc może nie powinnam być zaskoczona, ale jednak nie spodziewałam się.
Lubię dostawać pocztówki, listy, maile, a co dopiero paczki!
Sezon na przesyłki mógłby się już nie kończyć :)