Muszę podzielić się z Wami moimi wrażeniami związanymi ze
żłobkiem, do którego wysłaliśmy Marcina. Gdy jesienią przyszliśmy tam po raz pierwszy, do głowy by mi nie przyszło, że wszystko potoczy się w taki sposób.
Ci z Was, którzy nie mają dzieci, pewnie nie do końca potrafią sobie wyobrazić, jakie emocje wiążą się z taki wydarzeniem, jak wysłanie dziecka do żłobka. Takie małe dwuletnie Robaczki nie lubią się rozstawać z rodzicami, a i rodzice są pełni obaw, czy nie robią w ten sposób dziecku krzywdy. Gdy widzisz zalaną łzami buzię swojego małego Słoneczka, sama masz ochotę się rozpłakać. Ale musisz się uśmiechnąć i spróbować przekonać dziecko, że będzie super. Nawet, jeśli sama w to nie wierzysz.
Przypominają się wszystkie najgorsze wiadomości o opiekunkach bijących dzieci i przywiązujących dzidziusie do łóżek. Przychodzą do głowy pomysły, czy nie zainwestować w sprzęt szpiegowski, byle tylko upewnić się, że dziecko jest bezpieczne. Czemu płacze? Może nie umie inaczej powiedzieć, że coś jest nie tak? Wybierasz żłobek, który wydaje Ci się najlepszy. Przychodzisz, rozmawiasz z opiekunkami... ale może mylisz się w ich ocenie? To naprawdę bardzo trudny czas.
Mijają dni, tygodnie. Marcin w końcu przyzwyczaił się do opiekunek. Przestał płakać, gdy go odprowadzaliśmy. Wszystko zaczęło się układać. Do czasu.
Gdy Marcin wrócił do żłobka po tygodniowej nieobecności, przywitały go nowe opiekunki. Minęły dwa miesiące, dopiero co polubił te poprzednie, a tu zmiana. Reakcja - oczywiście płacz. Cała procedura przyzwyczajania od nowa. Marcin płacze, serce płacze, a opiekunki zmieniały się czasem z dnia na dzień. "Dzień próbny" wystawiał na próbę przede wszystkim nerwy małych dzieci.
Na szczęście jeszcze wtedy Marcin chodził do żłobka na pół etatu. Kolejny problem pojawił się, gdy od stycznia musiał zostawać tam jak inne dzieci, na cały dzień. Gdy wracaliśmy do domu, Marcin był taki rozbrykany, że nie mógł zasnąć do drugiej w nocy. Za to rano nie mogliśmy go dobudzić. W efekcie szedł zmęczony do żłobka, tam koło południa szedł spać i spał do oporu. A w domu wieczorem znowu nie mógł zasnąć. Małe dzidziusie potrzebują więcej snu niż Marcin, który często wtedy w ciągu dnia już nie spał wcale. Zgłaszaliśmy ten problem. Kilkukrotnie. Szefowa żłobka nie zgodziła się, by Marcin nie spał wcale, ale miał spać krócej, tylko godzinę. I nigdy miał nie spać po godzinie 14. Im później się obudzi, tym później w nocy pójdzie spać. Tak się umówiliśmy i czekaliśmy na efekty.
W międzyczasie zaczęliśmy też podejrzewać, że dzieci przestały wychodzić na spacery. Zima zimą, ale w tym roku było wyjątkowo ładnie i ciepło. A dzieci muszą się wybiegać. Ile można siedzieć w jednej sali? Szefowa zapewniała, że wychodzą, jak tylko jest ładna pogoda.
Mijały tygodnie. Jedna opiekunka była na stałe, pozostałe się zmieniały. Marcin dalej płakał. Wciąż chodził późno spać, choć już nie o drugiej, tylko koło północy. W weekendy nie mieliśmy tego problemu. Buty i czapka zawsze były dokładnie tak, jak je zostawialiśmy. Wątpliwości rosły.
Aż pewnego razu...
Aż pewnego razu skończyliśmy pracę w środku dnia. Oczywiście pojechaliśmy po Marcina. Wchodzimy, dochodzi 14. W żłobku pusto. Po chwili przyszła zdziwiona opiekunka. Tłumaczy, że Marcin śpi. "W porządku, i tak dochodzi 14. Proszę go obudzić.". Zdziwiona mina opiekunki nie pozostawiła nam żadnych złudzeń - mimo ustaleń z szefową, Marcin dalej spał do oporu. Zabraliśmy go na spacer. Wieczorem zasnął bez problemu.
To był piękny słoneczny tydzień, w którym czuło się nadchodzącą wiosnę. Czapki poszły w zapomnienie. Chciało się rzucić wszystko i wyjść z domu. Najpiękniejsza pogoda, jaką można sobie zamarzyć.
Następnego dnia znowu skończyliśmy wcześniej. Słońce świeciło, 14 minęła pół godziny temu, wchodzimy do żłobka. Znowu pusto. Dzieci śpią.
- Czemu Marcin jeszcze śpi? Przecież już po 14.
- No... myślałam, że państwo przyjdą później...
Brak słów. Zdenerwowani, czekając na Marcina, postanowiliśmy jeszcze zapytać o spacer. Pytanie zamiast rozładować atmosferę, tylko ją zaogniło. Opiekunka wbiła oczy w ziemię.
- No... nie było spaceru.
Najpiękniejsza pogoda, jaką można sobie wymarzyć. Dzieci w żłobku tylko trójka. Czemu nie było spaceru? Przecież szefowa mówiła, że wychodzą zawsze, jak jest ładna pogoda. Czyżby kłamała?
- To kiedy ostatni raz byliście na spacerze? Na jesieni?!
- No... ja tu tylko pracuję!
Gdy wypisywaliśmy Marcina ze Szkrabików, szef również nie zaprotestował, gdy skarżyliśmy się na brak spacerów. Zamiast "nieprawda, dzieci wychodzą!", usłyszeliśmy "gdy jakieś dziecko przechodzi okres adaptacyjny, to nie ma jak wyjść z grupą na podwórko". Fajnie. Szkoda, że te okresy adaptacyjne trwają cały czas!
W tym miesiącu zwolnili znowu opiekunkę, która pracowała tu najdłużej, bo od grudnia. Co rusz pojawiają się nowe na "dni próby". Ale to już nie nasze zmartwienie. Od maja Marcin będzie bawił się gdzie indziej. Gdzieś, gdzie dzieci właścicieli żłobka nie będą się narzucały. Gdzieś, gdzie będzie wychodził regularnie na dwór. W domu. Z opiekunką, która zadba o wszystkie jego potrzeby. Szkoda mi tylko pozostałych dzieci, które nie mówią, nie śmieją się, nie tryskają życiem. Ciekawe, w jaki sposób ich rodzice są oszukiwani.
W wielu żłobkach są obecnie zamontowane kamery online. Wiele żłobków kładzie duży nacisk na dobre relacje z rodzicami. Opiekunki informują o postępach dzieci, dzielą się swoimi uwagami. Szukajcie takich miejsc. Bo
Szkrabiki na warszawskim Ursynowie zdecydowanie odradzam.